Ten wieczór był naprawdę udany. Nie
tylko ze względu na świetną atmosferę (spowodowaną głównie
wyśmiewaniem durnowatych wróżb), ale też ze względu na brata
Magdy, Wojtka. On był taki cudowny! Rozmawiał ze mną i razem
krytykowaliśmy komiczne rytuały, jakie wykonywały „wróżki”.
Zaproponował, że odprowadzi mnie do domu. Byłam zdruzgotana, gdy
musiałam odmówić, bo umówiłam się z tatą, że przyjedzie po
mnie, Izę i Weronikę. Wymieniliśmy się numerami telefonów. Kiedy
położyłam się już do łóżka, dostałam SMS’a:
Następnego dnia w szkole byłam prawie
nieprzytomna. Jedna z nauczycielek kazała mi nawet chuchnąć, żeby
sprawdzić, czy aby nie jestem pijana. Takie głupoty jak lekcje nie
były mi nawet w głowie. Na przerwie siedziałam w bibliotece i
wzdychałam do telefonu komórkowego. Od rana dostałam tylko jednego
SMS’a od Wojtka…
Nawet nie zauważyłam, jak dosiadł
się do mnie Filip – mój sąsiad. Pomachał mi ręką przed nosem,
ale jakoś tego nie zobaczyłam. Dopiero kiedy w całej swej
subtelności kopnął mnie w kostkę, oprzytomniałam.
-Zgłupiałeś?!- krzyknęłam,
rozcierając bolącą nogę.
-Tak. Jakieś pięć lat temu, ale
miło, że pytasz.
-Ha, ha. Bardzo śmieszne. Czego
chciałeś?- byłam niebywale zirytowana jego obecnością.
-Zapytać się czy nasz sobotni mecz
jest dalej aktualny.
Zerknęłam nerwowo na ekran komórki.
Nie byłam pewna, czy bardziej chciałam się pozbyć Filipa, czy
dostać wiadomość od Wojtka.
W końcu do mych uszu dotarł
upragniony dźwięk. Tak! Napisał!
-Tak, tak! Wszystko! Idź sobie już!-
warknęłam trochę bez sensu do Filipa.
-Ok., to cześć!- rzucił odchodząc.
Nie zwróciłam na to uwagi. Zbyt zajęta byłam odblokowywaniem
klawiatury. Nie mogłam sobie przypomnieć, jaka to kombinacja
klawiszy. I to wcale nie znaczy, że jestem jakaś ułomna. Po prostu
byłam bardzo przejęta.
W końcu mi się udało. Tylko jedno
przyciśnięcie guzika dzieliło mnie od odczytania wiadomości.
Wzięłam głęboki oddech i…
„Piszesz dużo SMS’ów? Mamy coś
specjalnie dla ciebie…”.
Myślałam, że zacznę wyć. Wiadomość
sieciowa. A jakby tego było mało, bibliotekarka zauważyła, że
używam telefonu i mi go zabrała.
-Przyjdź po niego po lekcjach.-
powiedziała, chowając moją komórkę do szuflady.
-Ale…!-krzyknęłam.
-Ciiii!!!- uciszyła mnie.
Nie chce być wredna, ale to jej
„Ciii!!!” było głośniejsze od mojego „Ale…!” i na pewno
zwróciło większą uwagę wśród uczniów. Ale olać to! Zabrała
mi telefon! To straszne! A co jak on napisze?
Rozległ się dzwonek. Świetnie. Nie
dość, że moje życie się wali to przede mną historia. Nie
wiedzieć czemu, byłam przekonana, że jeśli nie odzyskam
natychmiast telefonu, to moje szanse na związek z Wojtkiem znikną i
umrę samotnie. No, może z tym umieraniem przesadziłam. Tak, czy
owak starałam się przekonać bibliotekarkę o tym, iż komórka
jest mi niezbędna do życia. Nie podziałało. Cóż za
rozczarowanie!
Na lekcje wpadłam spóźniona.
Starałam się przemknąć niezauważona między rzędami ławek, ale
nauczycielka miała sokoli wzrok.
-A gdzież to panienka była?
-Y… w bibliotece.
-Oh, doprawdy? Jakoś mi się nie
wydaje!
-Naprawdę, proszę pani! Bibliotekarka
może to potwierdzić!
Historyczka spojrzała na mnie z pod
grubych szkieł okularów i zamyśliła się chwilę.
-Skoro panna jest taka wygadana, to
zobaczmy, co nam powie na tematy związane z historią… Dagmara! Do
odpowiedzi!
Tego nie przewidziałam… Już miałam
dwie oceny z tego przedmiotu i teoretycznie nie powinnam być pytana
do końca miesiąca. W konsekwencji swojej pewności byłam w ogóle
nieprzygotowana…
Postanowiłam jednak zaufać swojej
pamięci i podeszłam pod tablicę.
To była chyba największa porażka
mojego życia. Na wszystkie pytania odpowiedziałam „nie wiem”.
Błam tak zestresowana, że nawet, gdy nauczycielka zapytała, który
mamy wiek, również to powtórzyłam. Klasa wybuchła śmiechem, a
ja, skompromitowana i bogatsza o pałę w dzienniku. Usiadłam w
ławce i starałam się sprawić, by ziemia mnie pochłonęła. Nic
takiego się nie stało, za to poczułam prztyczka w ramię. Po
chwili na mojej ławce wylądowała zwinięta w rulonik karteczka.
Upewniwszy się, że nauczycielka jest pochłonięta tłumaczeniem
jakiegoś nudnego (jak zwykle) tematu, przeczytałam ją.
„Kiepski dzień mamy, co?”
Rozpoznałam pismo Filipa.
„A żebyś wiedział. I ty mi go
dodatkowo psujesz”- odpisałam szybko i położyłam kartkę na
jego ławce.
To historyczka już zauważyła.
-Żadnych rozmów na lekcji!
Zjechałam jeszcze niżej z krzesła.
Feralna karteczka znów wylądowała
przede mną.
„Fakt ;-)”- odczytałam. Wściekła
zmięłam papierek. Niestety – zaszeleścił.
-Dagmaro! Czy ty się w końcu
uspokoisz?
-Tak, proszę pani…- burknęłam.
Chciałam zjechać jeszcze niżej z krzesła i udało mi się to. Z
impetem wylądowałam na podłodze. Klasa miała niezły ubaw, czego
nie można było powiedzieć o historyczce.
-Do dyrektorki! W tej chwili!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz